Niniejszy tekst powstał na przełomie tysiącleci i był pierwszym moim artykułem, jaki pojawił się w Internecie. Został opublikowany w Racjonaliście w 2002 r. i właśnie do tej publikacji, i do tego tytułu nawiązałem w niedawno napisanym cyklu pt. Credo ateisty, opublikowanym w Listach z Naszego Sadu. Oba te creda rozdziela 21-letni przedział czasowy, chciałem więc, aby ukazały się wspólnie jako znamienny początek i (zapewne niebawem) zakończenie mojej pasji życiowej, jaką stały się religie. Myślę, że mimo upływu czasu, przedstawione tu problemy religijne nie zdezaktualizowały się.
Lucjan Ferus
Fragment I
Czy ja muszę być zbawiony albo czy jest to przymusowe? Czy mam prawo tego nie chcieć? I na jakiej podstawie Kościół katolicki zakładał, chrzcząc mnie jako niemowlę, iż będę chciał w przyszłości być zbawiony?”. Misją religii jest ponoć pomoc człowiekowi w zbawieniu jego duszy (tak jest to przedstawiane) i ja to pojmuję, choć jestem sceptykiem. Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego Kościół katolicki, chrzcząc niemowlęta, czyni to wbrew nauce Jezusa, który powiedział: „Kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 16). Zatem wiara musi poprzedzać chrzest! Inaczej jest on tylko symboliczną, nic nie znaczącą czynnością, nie pozostającą nawet w świadomości człowieka. Natomiast tym, co czyni go prawdziwym chrześcijaninem, jest nabyta wiara w określone prawdy religijne. Czy powyższe słowa Jezusa nie można interpretować w ten sposób, iż każdy, kto został ochrzczony bez poprzedzającej go wiary, będzie potępiony? Zatem katolicyzm byłby największym dostawcą potępionych dusz do piekła?!
Ciekawa wizja, nieprawdaż?